SUROWY JEST NIECIEKAWY
Widok surowego kamienia szlachetnego rozczarowuje. Ani cienia blasku, ani krzty ognia, ani najsłabszej gry barw! Ot — niekształtny kamyk z chropowatą często, matową powierzchnią, na ogół nieprzezroczysty, niczym się szczególnie nie wyróżniający i w niczym nie przypominający pięknie błyszczących kamieni w pierścionkach, wisiorkach, diademach czy innych wyrobach jubilerskich.
Rzecz w tym, iż zdecydowana większość szlachetnych kamieni wymaga „uszlachetnienia”, czyli — szlifu. W procesie tym chodzi o sztuczne wytworzenie na powierzchni minerału odpowiedniej liczby ścianek, które by jak najskuteczniej odbijały promienie świetlne. Inaczej można by powiedzieć, że zadaniem szlifierza jest „uwięzienie” w kamieniu światła, które przenika do jego wnętrza; spowodowanie, by niczym od luster odbijało się od ścianki do ścianki jak największą ilość razy.
O tym, że przez szlifowanie można zwiększyć urodę kamieni, wiedziano już w starożytnych Indiach, z tym że ograniczano się raczej tylko do wygładzania ich i polerowania za pomocą najprostszych metod. Niekiedy tylko próbowano dodatkowo je przycinać. Szlifowano także kamienie w Rzymie. Jednak za europejskiego „ojca” tej skomplikowanej sztuki uchodzi Flamandczyk Ludwik van Berquem z Brugii, który około 1455 roku udoskonalił metodę obróbki kamieni i przedstawił prace wzbudzające powszechny zachwyt.
Minęło jednak jeszcze wiele dziesiątków lat, zanim opracowano naukowe podstawy szlifowania szlachetnych kamieni, zanim przygotowano tabele podpowiadające, jak postępować, by nadać kryształom tzw. idealny szlif. Dopóki ich nie było, szlifierze musieli polegać tylko na swym doświadczeniu i wyczuciu. Często popełniali błędy, które drogo ich kosztowały. Porażką na przykład zakończyła się misja wenecjańskiego mistrza Hortenzjusza Borgisa na dworze indyjskiego władcy, gdzie miał oszlifować wielki diament. Niezręczny ruch czy też chwila nieuwagi spowodowała, że wspaniały kamień, ważący prawie 800 karatów, rozpadł się na części.
Szczególnie ryzykowne w dawnych czasach, kiedy nie znano jeszcze fizycznych własności kamieni, było dzielenie ich na mniejsze kawałki. Nie wiedziano, że każdy kryształ diamentu ma swoje płaszczyzny łupliwości i podejmowano się operacji przecięcia „na ślepo”. Po prostu, w dość dowolnie wybranym miejscu, na kamieniu żłobiono wpierw małą szczelinę, w której następnie umieszczano ostrze noża, i przez jego lekkie uderzenie uzyskiwano — lub nie — zamierzony efekt.
Jest nawet pouczająca anegdota na ten temat. Pewien bardzo bogaty człowiek kupił duży diament, płacąc za niego bajońską sumę. Postanowił sprezentować go żonie, ale w postaci dwóch brylantów. Należało więc kamień przeciąć. Wszyscy jubilerzy odmawiali tłumacząc, że operacja taka jest wielkim ryzykiem. Podczas obróbki drogocenny kryształ może rozpaść się na kawałki. Właściciel nie dawał jednak za wygraną i dalej szukał. Był w Londynie, odwiedził znane szlifiernie amsterdamskie, lecz nikt nie chciał przyjąć zamówienia. Dopiero będąc w Paryżu, w jednym z zaułków dostrzegł szyld jubilera. Bez większych nadziei wstąpił do sklepiku. Na jego spotkanie wyszedł niskiego wzrostu, wychudzony Żyd. Kiedy wysłuchał życzenia klienta, obejrzał dokładnie kamień i zawołał:
— Abramek!
Zza przepierzenia wyszedł kilkunastoletni chłopiec.
— Widzisz ten kamień? Przetnij go na pół.
Chłopiec wziął diament i zniknął za ścianką. Minuta, dwie i już na ladzie leżały dwa równe kawałki kamienia. Klient zapłacił za usługę, ale przed opuszczeniem sklepiku nie omieszkał zapytać:
— Niech mi pan wytłumaczy, jak to jest. Byłem z tym kamieniem u najlepszych jubilerów Europy i wszyscy odprawiali mnie z kwitkiem. A pan, bez chwili wahania, dał ten drogocenny kamień chłopcu, nie mającemu chyba w tej dziedzinie zbyt dużego doświadczenia. Nie powie mi pan, że to wybitny specjalista?
— Widzi pan — odrzekł jubiler — ci wszyscy mistrzowie nie chcieli się podjąć przecięcia kamienia, bo wiedzieli, czym to grozi. Ja też bym się nie podjął. Abramek nie wiedział, z jakim skarbem ma do czynienia. Jemu ręka nie zadrżała…
Ale i dzisiaj, mimo że dzielenie kamieni nie odbywa się przez łupanie, lecz za pomocą diamentowej piły, jest to czynność bardzo delikatna i trwająca, gdy dotyczy większych kamieni, nawet kilkanaście dni.
Samo szlifowanie też nie jest takie proste, choć specjaliści posługują się podczas tej pracy wieloma wymyślnymi urządzeniami. Nadal wiele zależy od pierwotnego „charakteru” kamienia, ponieważ prawie nigdy diamenty nie mają postaci prawidłowo wykształconych kryształów. Wiele zależy od praktyki, doświadczenia i smaku szlifierza. Szczególnie ważne jest to przy szlifowaniu diamentów bezbarwnych, albowiem cała ich uroda tkwi w możliwie najintensywniejszym „ogniu”, który potrafi „rozniecić” tylko bardzo dobry fachowiec.
Dzieła van Berquema, mimo że niejedno kosztowało go kilka lat pracy, są dalekie od doskonałości. Ośmiościenną klasyczną postać brylantu przybrał diament (brylant to jest właśnie oszlifowany diament naturalny), który został przygotowany w XVII wieku na polecenie francuskiego kardynała Mazariniego. Matematyczne formuły idealnego szlifu brylantowego, o którym już wspomnieliśmy, ustalono jednak dopiero na początku XX wieku. Taki brylant składa się jakby z dwóch stożków: górnego — krótszego, który pokrywa się 24 trójkątnymi lub czworokątnymi maleńkimi płaszczyznami, tzw. fasetkami, i dolnego, dłuższego, na którym naszlifowuje się 32 fasetki. Jest jeszcze górna płaszczyzna brylantu, tzw. tafla, i znacznie mniejsza dolna, powstała przez obcięcie końca dolnego stożka. Zatem w sumie brylant ma 58 płaszczyzn. Nie jest to górna granica możliwości szlifierskich. Są brylanty mające 80, 88 lub nawet 104 płaszczyzny, są też kamienie oszlifowane według innych sposobów.
W minionych stuleciach głównymi ośrodkami wyrobu brylantów były: Antwerpia, Amsterdam i Paryż. Ostatnia wojna sprawiła jednak, że dołączyły do nich nowe, przede wszystkim w Izraelu, a także w Wielkiej Brytanii, Republice Południowej Afryki, USA, Indiach i Brazylii. Poważne centra obróbki kamieni szlachetnych powstały także w Rosji (Petersburg, Swierdłowsk) i w Niemczech. Nadal jednak największe skupisko firm szlifierskich znajduje się w Belgii, gdzie pracuje w tej gałęzi przemysłu, którą na pewno można nazwać artystyczną, ponad 10 000 specjalistów.