SKĄD TA PALETA BARW?
Jak na wielką tajemnicę patrzono zawsze na barwy kamieni szlachetnych. Najprościej było oczywiście stwierdzić, że rodzą się one w kotłach czarciej kuchni. W gruncie rzeczy sprawa jest jednak łatwo wytłumaczalna.
Wszystkie kamienie dzielimy na dwie wielkie grupy: barwne i zabarwione. Pierwsze to kryształy, które — jeśli można tak powiedzieć — same się zabarwiły wskutek tego, że istotnym ich składnikiem jest pierwiastek barwiący, nadający im stałą charakterystyczną barwę. Jako przykład przytoczmy perydot, odmianę oliwinu — kamień jasnooliwkowo-zielony. Z chemicznego punktu widzenia jest to krzemian magnezu i żelaza, a nośnikiem koloru zielonego jest właśnie żelazo. Do tego rodzaju barwnych kamieni należą także malachit, turkus, almandyn (odmiana granatu), azuryt. Do drugiej grupy zaliczamy kamienie, które zabarwiły się dzięki temu, że w ich skład weszły niewielkie domieszki obcych ciał (pierwiastków). I tak na przykład chrom nadał czerwony kolor rubinowi, spinelowi i piropowi, a zielony — szmaragdowi, aleksandrytowi. Żelazo zaś sprawiło, że szafir i akwamaryn są jasnoniebieskie, mangan podarował ametystowi barwę fioletową, a lit morganitowi (odmiana berylu) — różową. Wspomnieliśmy, że sprawa barw jest dość prosta. Nie dotyczy to jednak diamentu. Jeśli chodzi o ten kamień, najszlachetniejszy z szlachetnych, to do dziś nie można jeszcze z całą pewnością powiedzieć, w jaki sposób uzyskuje on swą przejrzystość.
Dodajmy, że barwa oglądanego przez nas minerału zależy także w znacznym stopniu od jego zdolności absorbowania, czyli pochłaniania światła przez kamień. Dużą rolę odgrywa także dyspersja światła białego we wnętrzu kryształu, czyli inaczej mówiąc jego rozszczepianie na barwne składniki. Najwyższą dyspersją wśród kamieni legitymuje się diament. To właśnie zjawisko i szlif, o którym będzie dalej mowa, sprawiają, iż mówimy, że kamień „ma ogień”.
Tak czy inaczej piękno kamieni szlachetnych w dużej mierze zależy od ich barwy, gdyby jej zabrakło, świat kamieni byłby o wiele uboższy.